Literatura

Rumunia na szczudłach. „Bukareszt. Kurz i Krew” Małgorzaty Rejmer

Roszczenia Ceaușescu do władzy nad kobiecym ciałem przeorały rumuńską świadomość oraz politykę. I mimo że udało się wówczas wywołać błyskawiczny wyż demograficzny, to równolegle do oficjalnej, propagandowej historii, kobiety zaczęły pisać własną – na tapczanach i blatach kuchennych, pozbywając się niechcianych ciąż wieszakami, łyżkami, korzeniami i wszystkim, co było pod ręką.

W zbiorze esejów i reportaży Małgorzaty Rejmer, będących efektem wielu jej podróży do Bukaresztu, pojawia się zdanie: „(…) w Rumunii czuję, jakbym chodziła na szczudłach i z niewidzialną lornetką, wszystko wydaje mi się najpierw interesujące, a dopiero potem straszne”. W tej krótkiej frazie zawiera się główny walor książki. Jednocześnie naświetlone zostają wszystkie słabości zbioru Bukareszt. Kurz i Krew.

Słońce nigdy nie świeci

 

Autorka opisując Bukareszt z czasów Ceaușescu przyjmuje bezpieczną, zdystansowaną pozycję. Dopuszcza pierwszeństwo fascynacji przed przerażaniem czy troską. Kiedy dociera do historii, do których wszyscy z konieczności mają już jedynie pośredni dostęp, robi to w sposób, któremu czytelnik nie może się oprzeć. Wspólnie ze swoimi rozmówcami oraz rozmówczyniami rekonstruuje wspomnienia, wyobrażenia i lęki – zarówno te indywidualne jak i społeczne. I w tym przypadku zachowawcza pozycja, nieco ironiczny stosunek zarówno do opowieści, jak i samych opowiadających, pozwala jej na przedstawienie interesującej historii najnowszej Bukaresztu, nie odpływając w rejony taniego, naiwnego sentymentalizmu.

 

Nie znaczy to jednak, że wszystkie teksty zebrane w części „Komunizm. Złoto i błoto”, poświęcone czasom reżimu Ceaușescu trzymają równie wysoki poziom. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach komunistyczna Rumunia zostaje zredukowana do klisz znanych z telewizyjnych programów dokumentalnych. Życie mieszkańców i mieszkanek Bukaresztu wydarza się gdzieś między katowniami, których najbardziej przerażającym przykładem jest więzienie Piteşti, a bezsensownie długimi kolejkami do sklepów, gdzie na końcu i tak czeka na nich pustka regałów. Rumuni mogą konstruować swoją rzeczywistość jedynie ze smutku, cierpienia, kolejek, państwowego terroru i groteskowej propagandy. Słońce nigdy nie świeci, ludzie od urodzenia umierają, a jakakolwiek forma buntu nie ma prawa się zrealizować – wszyscy zajęci są beznadziejnym podtrzymywaniem życia. Do tego dołożyć można jeszcze drażniącą dowolność, z jaką Rejmer naprzemiennie stosuje terminy „kolektywizm”, „marksizm”, „socjalizm”, „komunizm”. Narracja o powojennej Rumunii przypomina momentami krytykę reżimów komunistycznych uprawianą na łamach prawicowych tygodników. Opowieść kreślona z subtelnością kilkustronnicowego komiksu obniża krytyczny potencjał reportażu Rejmer.

Dom Ludu i egipskie piramidy

 

Dość jednostajnie prowadzoną historię komunistycznej Rumunii przecina jednak dwoma silnymi akcentami. W rozdziale „Grobowiec rumuńskiego Boga” centralnym punktem staje się Dom Ludu, jedna z największych administracyjnych budowli na świecie. Autorka wychodzi od rozmowy, a raczej próby nawiązania rozmowy, z przewodniczką oprowadzającą turystów po gmachu, w którym obecnie zasiadają rumuńscy parlamentarzyści. Stara się dowiedzieć ile ofiar pochłonęła ta wielkościowa fantazja „Słońca Karpat” i jego żony. W odpowiedzi uzyskuje jedynie porównanie do egipskich piramid i konkluzje, że teraz już „nikt im tego nie odbierze”. Ta scena pozwala wskazać wiele mechanizmów, które będą powtarzać się w kolejnych rozmowach autorki z mieszkańcami rumuńskiej stolicy.

 

Rejmer otwarcie decyduje się na opowiadanie Bukaresztu przez pryzmat własnych doświadczeń tego miasta. Dlatego nie ukrywa przed czytelnikiem historii, które przydarzyły się jej przy zbieraniu materiałów do reportażu. To dość uczciwe rozwiązanie, dzięki któremu widzimy, że autorka przyjmuje raczej rolę lepiej wykształconej turystki niż ekspertki. Symptomatyczna zdaje się też odpowiedź przewodniczki, która nie decyduje się rozmawiać o problematycznej genezie Domu Ludu. Wizja przeszłości, którą reprezentuje kobieta jest dziwną mieszanką podziwu dla monumentalnych osiągnięć Ceaușescu i próby wyparcia wspomnień terroru państwowego. Kilka rozdziałów dalej czytamy, że rumuński dyktator pozostaje liderem wszystkich sondaży przeprowadzonych na ogólnokrajową skalę. Dosłownie wszystkich. Wygrywa plebiscyt na najlepiej ocenianego polityka ostatnich kilku dziesięcioleci, co nie przeszkadza mu triumfować w rankingach na tych najbardziej znienawidzonych.

 

Historia budynku pozwala autorce na nakreślenie znacznie szerszej historii Bukaresztu, czy nawet samego Ceaușescu niż gdyby zdecydowała się na psychologiczny portret ekscentrycznego, narcystycznego władcy. Bukareszt. Kurz i krew pełny jest też komentarzy pod adresem samego medium reportażu – autorka bawi się stylem, przeskakując od bajki przez legendę, nawet po dramat – nie rezygnuje jednak z bardziej tradycyjnych technik, wplatając do tekstu obserwacje i surowe rozmowy z bohaterami.

Ojciec Narodu

 

Drugą osią, na której Rejmer osadza opowieść o komunistycznej Rumunii jest Dekret nr 770. Zgodnie z rozporządzeniem „Ojca Narodu” z dniem 1 października 1966 roku przeprowadzanie aborcji i stosowanie antykoncepcji zostaje zakazane w całym kraju, ponadto obydwa „przestępstwa” karane są od tej chwili więzieniem. Dostęp do środków antykoncepcyjnych i możliwości przerywania ciąży miały jedynie te kobiety, które w akcie patriotycznego obowiązku urodziły co najmniej czwórkę dzieci. Kiedy w 1986 roku okazało się, że przymusowa polityka „pro-life” nie działa jak należy, limit podniesiono do pięciu.

 

Roszczenia Ceaușescu do władzy nad kobiecym ciałem przeorały rumuńską świadomość oraz politykę. I mimo że udało się wówczas wywołać błyskawiczny wyż demograficzny, to równolegle do oficjalnej, propagandowej historii, kobiety zaczęły pisać własną – na tapczanach i blatach kuchennych, pozbywając się niechcianych ciąż wieszakami, łyżkami, korzeniami i wszystkim, co było pod ręką. Rejmer przybliża tę brutalną, ludową historię kobiet. Historię boleśnie powszechną, ale opowiadaną niezwykle rzadko, gdyż w katalogu rumuńskich traum dekret zajmuje jedną z czołowych pozycji. Restrykcyjne prawo reprodukcyjne odcisnęło się nie tylko na życiorysach kobiet. W książce pojawia się nawet teza, że jedną z konsekwencji wprowadzenia dekretu było obalenie samego Ceaușescu. Władze państwowe skupione były na przymuszaniu kobiet do maszynowego wręcz wydawania potomstwa. To, co później będzie działo się z dziećmi z dekretu nie było już tak istotne. Po ponad dwudziestu latach generacja wyżu, która stawała twarzą w twarz z szeregiem problemów Rumunii, była wystarczająco dojrzała, żeby dokonać, bynajmniej nie symbolicznego, ojcobójstwa – nadając tym samym zupełnie nowe znaczenie przydomkowi „Ojciec Narodu”, którym zwykł posługiwać się Ceaușescu.

Rumuńskie arche

 

To, co pozwala Rejmer dogrzebać się do najbardziej bolesnych wątków rumuńskiej historii i przetworzyć je na zbiór błyskotliwych wypowiedzi czy słodko-gorzkich fraz, osłabia jej umiejętność opisania współczesnej kondycji Bukaresztu. Kiedy opisuje miejsca czy historie, które sami ich bohaterowie określają, jako wycieczki do jednego z ostatnich kręgów piekielnych, robi to sprawnie ubierając ich opowieści w oniryczny, momentami wręcz groteskowy język. Rozmontowuje dramaturgię wypowiedzi przysłowiami czy własną refleksją nad tym, co właśnie usłyszała i w czym uczestniczy. Kiedy język autorki spotyka się z językiem historii, które przedstawiają Rumuni i Rumunki zyskują na tym obydwie strony.

 

Problem pojawia się, kiedy to, co ma zostać opisane jeszcze nie przeminęło, nie jest wspomnieniem, historycznym zapisem tylko pozostaje nagim doświadczeniem. Na dodatek sam pomysł odnalezienia jakiegoś rumuńskiego arche – zasady określającej istotę rumuńskiej tożsamości, który przewija się przez całą drugą cześć książki – jest mocno irytujący. Rejmer poprzedza artykuły portretujące współczesną Rumunię legendą o Jagniątku, żeby później szukać analogii między współczesnością, a postaciami z legendy. Autorka jest na szczęście wystarczająco inteligentna, żeby zdawać sobie sprawę z naiwności tego pomysłu.

 

Mieszkańcy i mieszkanki Bukaresztu wypowiadają się w tekście dość często, ale niestety pozbawieni są swojego języka. Styl autorki – który bezdyskusyjnie jest literacko atrakcyjny – dominuje nad tym, co mówią taksówkarze, rodzina głodującego imigranta czy nawet jej znajomi. Problemy Bukaresztu, jakkolwiek drastyczne by one nie były, są tutaj tylko przyczynkiem do zachwytu nad specyfiką tego, co rumuńskie. W efekcie czytelnicy otrzymują fragmentaryczną opowieść o miejscu trawionym przez straszliwe – a co ważniejsze nie do końca zrozumiałe – traumy, lęki i zagrożenia. Ale ku uciesze zdystansowanych obserwatorów, mimo całej okropności biedy i przemocy współczesnego Bukaresztu pozostaje on baśniowo piękny.

 

Podróżując na szczudłach i z niewidzialną lornetką Rejmer jest w stanie dojrzeć znacznie więcej w odległej historii Bukaresztu niż sami Rumuni – ale to, co jest historycznie bliższe zdecydowanie jej umyka.

 

 

Małgorzata Rejmer, Bukareszt. Kurz i Krew,

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013

okładka miękka, stron 272

Dawid Krawczyk

Dawid Krawczyk

Wrocław
3 artykuły
Koordynator Klubu Krytyki Politycznej we Wrocławiu. Student Filozofii i Filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarz Dziennika Opinii.


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
anonim
anonim 8 listopada 2013, 15:22
mało kto ma odwagę pisać, że "słońce karpat" był dobry dla "rynków finasowych", bo spłacał odsetki od długów, a z grecji rynki chcą uczynić drugą rumunię czasów ceausescu
wik45
wik45 24 stycznia 2014, 16:58
BUKARESZT, MON AMOUR



Nazywasz się Małgorzata Rejmer. Masz jeszcze 28 lat. Na fotografii – dziewczyna o przenikliwym, szczerym spojrzeniu. Intelektualistka skryta za dużymi okularami, której do twarzy z długimi blond włosami i fryzurze a’la Marina Vlady. Budzisz zaufanie. Emanujesz siłą spokoju i rzeczowością wypowiedzi. Sprawiasz wrażenie osoby lękowej, która potrafi opanować strach przed nieznanym. Nieraz marzysz o tym, aby znaleźć się w zaczarowanym ogrodzie pełnym pięknych kwiatów. Dla ciebie życie to wędrówka, podróż, zmiana pejzażu i otoczenia. Uciekasz od monotonii i szarości, od martwoty ducha i rytuału codzienności, od toksycznych myśli. Zbierasz wrażenia, obserwujesz urodę świata, poznajesz ludzi, wzbogacasz wiedzę o sobie. Sprawdzasz archetyp baśni, odrabiasz ćwiczenia z wyobraźni.

Jesienią 2013 roku „Czarne” wydaje twoją książkę „BUKARESZT. KURZ I KREW”. To jeden z najciekawszych debiutów reporterskich minionego roku. Krytycy i czytelnicy plasują cię na poziomie książek Stasiuka i Szczygła, aczkolwiek zdarzają się nawet porównania do Kapuścińskiego. Masz ogromny talent reporterski i literacki. Sukces cię zaskakuje, deprymuje, może nawet przeraża, ale też cieszy i ambicjonalnie podbudowuje. Książka szybko staje się głośna.
Słychać mało głosów krytycznych, same zachwyty, ochy i achy, lukrowany szum medialny. O niej się mówi i pisze, z tobą się rozmawia przed kamerami i przeprowadza wywiady w prasie. Jesteś zmęczona promocją książki. Masz dosyć tych samych nieciekawych, konwencjonalnych pytań, więc klapiesz okrągłe zdania i banalne truizmy. Myślisz sobie: kiedy wreszcie będę mogła wyjechać na Bałkany? Czyż nie łatwiej napisać reportaż aniżeli sprostać sławie i popularności ?
Na okładce twojej książki znamienna fotografia: kobieta i mężczyzna niosą duże lustro w starej ramie. W lustrze widać fragment ulicy. Dwa światy: rzeczywisty i jego lustrzane odbicie, jak gdyby prawda i fikcja. Może aluzja do Stendhalowskiej definicji powieści jako „zwierciadła przechadzającego się po gościńcu.” Twoje lustro to realizm magiczny. W pierwszych zdaniach pierwszego szkicu prezentujesz subiektywną, turpistyczną wizję Bukaresztu jako potwornego molocha: „Miasto wysysało ślinę i pot, samo wyschnięte na wiór (…) Stałam na placu Świętego Grzegorza, w miejscu, które potem, na mojej prywatnej mapie, stanie się sercem Bukaresztu, i obserwowałam kolejne kręgi bulwarów Magheru i Balcescu, kręgosłupa miasta. Ciągi nadszarpniętych budynków jak powybijane i ukruszone zęby w szczęce, z dentystyczną nicią kabli…”
Później odkrywasz inne twarze Bukaresztu: ogromna dżungla, w której możesz się zagubić, miasto o zranionej duszy, metropolia męczącego chaosu, gdzie brzydota socrealizmu miesza się z szaleństwem azjatyckości i niezwykłym rozmachem modernizmu. Chcesz zrozumieć to miasto walczące ze swoim prowincjonalizmem i orientalizmem. Pragniesz przeniknąć jego tajemniczą historię, wejść w zakamarki duszy . Intryguje cię podupadła potęga podszyta szaleństwem, upodleniem i brzydotą, ale dostrzegasz podskórne piękno dawnej świetności, eklektyzm i wielowarstwowość architektury.
Dwa lata z przerwami oswajałaś to miasto, przekonywałaś do siebie, uczyłaś się jego oddechu i w końcu zachorowałaś na Bukareszt. W miarę wędrówek po mieście przechodzisz na drugą stronę lustra. Powoli rodzi się przywiązanie i uczucie do tego miejsca, na przekór wszystkim jego ułomnościom , zaniedbaniom i ciemnej przeszłości. Z pasją i sercem opowiadasz o miłości, która nie jest ani łatwa, ani przyjemna To miłość gorzko - słodka, bez wzajemności, traumatyczna, niemalże masochistyczna i toksyczna. Wszak Bukareszt to „miasto psów, kurzu i krwi, złota i błota, trochę Orient, trochę obłęd.” Uczucie porządkuje twoje życie, nadaje mu sens, ale nie porządkuje świata. Wraz z przyzwyczajeniem i rutyną ono wyczerpie się, a pojawi inne. Ważne, aby nie wypalił się w tobie potencjał uczuć i zauroczenia. Potem oswoisz i pokochasz inne miasto. Cóż, łatwiej jest pokochać Pragę, Budapeszt czy Paryż – miasta zdrowe, urodziwe, zadbane, wymuskane, celebrowane, uwodzicielskie. Zapewniające komfort stabilizacji, poczucie bezpieczeństwa, intymności, bliskości. Wokół nich, jak dookoła czarujących dam, kręcą się niezliczone roje wielbicieli, miłośników, zalotników, adoratorów. Ciebie jednak fascynuje Bukareszt, przy nim „każde europejskie miasto wydaje się tak statyczne, że aż nudne.”
Co decyduje o walorach literackich książki? Nie treść, ale forma jest kluczem, otwierającym fenomen twojej prozy. Rama ma wpływ na jakość odbitego obrazu. Kompozycję książki można nazwać lustrzaną mozaiką. Każdy rozdział to nieregularny, amorficzny kawałek szkła o ostrych konturach i innej barwie, przy czym dominują brunatne szarości i piekielne czernie. Wszystkie te kawałki tworzą całość portretu miasta, ale każdy z nich może istnieć samodzielnie i niezależnie od innych. Niektóre powstały wcześniej, a inne później. Jedne są doskonałe literacko, inne przeciętnie interesujące. Można rozpocząć czytanie od dowolnego rozdziału, nie zakłóci to ani logiki narracji, ani chronologii wydarzeń. Występuje wielość stylów, multigatunkowość i bogactwo odautorskich komentarzy. Mieszanka realizmu, poetyckości, baśniowości, okrutnego naturalizmu, publicystyki i eseistyki. Mamy więc bajkę o chłopcu, który uczył się na szewca, ale postanowił zostać rumuńskim Stalinem i naturalistyczne opowiadanie o ciężarnej Elenie, która przeszła przez piekło komunistycznego więzienia. Jest ballada o mistrzu Manole, który wybudował najwspanialszą świątynie w kraju oraz dramat w pięciu aktach o obaleniu dyktatora pod tytułem „Rewolucja.” A dalej: esej historyczny o czasach międzywojnia w sześciu migawkach, baśń o Jagniątku, relacja z podróży pociągiem, przypowieść o kolektywizacji wsi. Dominują jednak typowe reportaże na pograniczu prozy narracyjnej.
Obok Bukaresztu głównym bohaterem książki jest Nicolae Ceausescu – następca starożytnych wodzów Decebala i Trajana. Ojciec Narodu i Geniusz Karpat, prostak i prymitywny satrapa. Jego obecność przenika świat przedstawiony jak deus ex machina w teatrze antycznym. Wrył się głęboko w świadomość Rumunów jak drzazga w sercu, istnieje we wspomnieniach i strachu poranionych jednostek i zniewolonej zbiorowości, w ich przyzwyczajeniach, języku, w architekturze miasta. Pozostały po nim „dekreciaki” – niechciane dzieci. Przywódca narodu postanowił bowiem na mocy dekretu z roku 1966 dokonać „reprodukcji siły roboczej”, bo socjalistyczna gospodarka potrzebowała milionów rąk do pracy. Powstało podziemie aborcyjne, a z nim dramat i śmierć kilkunastu tysięcy kobiet, które zmarły z powodu powikłań po nieudanej aborcji. Ten problem na tle ponurych i okrutnych czasów systemu komunistycznego ukazał w szokującym filmie „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” ( 2007) Cristian Mungiu. Treścią jest jeden dzień z życia dwu studentek. Jedna z nich decyduje się na nielegalną aborcje, a druga postanawia jej pomóc. Medyk – amator w sposób nieludzki wykorzystuje obie dziewczyny.
Piszesz też o „grobowcu rumuńskiego boga”: „Jeszcze w latach siedemdziesiątych przychodzi mu do głowy pomysł: zbudować pałac. Duży. Największy w Europie.” Ceausescu - wielki architekt, twórca postmodernizmu totalitarnego zadecydował, że zamiast wsi mają być miasta i przeprowadził chłopów ze wsi do bloków z betonu. Tak więc w centrum miasta na miejscu wyburzonej zabytkowej dzielnicy narodził się Dom Ludu, monstrum architektoniczne liczące 5100 pomieszczeń i 12 kondygnacji, swoją wielkością i brzydotą przewyższający pięć razy warszawski PKiN „Budynek o właściwościach czarnej dziury, powstały na przekór ludzkim potrzebom i ludzkiej skali”, przygnębiający symbol ludzkiej pychy i megalomanii.
Wolność, jak to zwykle bywa, przyniosła Rumunom konflikty i niemożność odnalezienia się w warunkach demokracji. Piszesz, że 61% Rumunów w2010 roku deklarowało przywiązanie do komunizmu jako słusznej ideologii, bo ludzie nie obudzili się jeszcze z koszmarnego snu. Przytaczasz słowa anonimowego rozmówcy: „Jesteśmy sierotami po dawnym systemie. Jesteśmy dziećmi, które oczekują, że dostaną od rządu jedzenie i narzędzia, tak jak dostawali w czasach komunizmu od ojca Nicolae i mamy Eleny.” Rysa pękniętego na pół narodu przypomina rysę po trzęsieniu ziemi . Jedni mówią „Ojciec narodu”, inni – kat narodu. Jedni kochają i głaszczą bukareszteńskie bezdomne psy, inni je nienawidzą i uśmiercają. Jedni są dumni z Domu Ludu, dla innych ten budynek nie istnieje.
Trzeba przyznać, że jako reportażystka masz łatwy dar wyszukiwania ciekawych ludzi i łatwość nawiązywania kontaktu i rozmowy. Traktujesz ich z życzliwością, szacunkiem, sympatią i zrozumieniem. W książce pojawia się bogata galeria znajomych, ale także przelotnie spotkanych, anonimowych postaci. Prezentujesz różne typy ludzkie zatrzymanych w kadrze w migawkowych ujęciach tak, jak na przypadkowych, seryjnych zdjęciach. Oto oni:
Nieznany wędrowny kupiec, który zapatrzony w zegar na wieży zginął w czasie trzęsienia ziemi lub ocalaly strażnik z hotelu Carltona. Cosmin, który gości u siebie włóczęgów i rozbitków życiowych. Patricia, która chce wynająć 4 metrową komórkę za trzysta euro. Przewodniczka po Domu Ludu, która przekonuje, że Rumuni będą kiedyś z niego dumni jak Egipcjanie z piramid, a nikt nie będzie pamiętał o tysiącach ofiar. Jon – bezdomny artysta, bukareszteński kloszard, autor kolaży, które trafiły do Muzeum Sztuki Współczesnej.
Obraz Bukaresztu jest dla ciebie pretekstem do ukazania istotnych momentów w dziejach Rumunii, od ekspansji legionów rzymskich na Dacje aż do czasów współczesnych, „okresy chwały były krótkimi wzlotami, które kończyło podcięcie skrzydeł, zdrada, upadek a w końcu męczeńska śmierć. (…) Ballady, pieśni i wiersze pieczętują w pamięci narodu największe traumy, klęski i obsesje.” Formułujesz wnioski dotyczące charakteru i tożsamości narodu. Rumuni to naród okaleczony przez historię, żyjący na peryferiach Europy, znajdujący się na marginesie dziejów. Naród dotknięty amnezją, fatalizmem, pogodzony z tragizmem losu, tak, jak z trzęsieniami ziemi, które stosunkowo często nawiedzają Bukareszt. Rumuni przywykli do trudnego życia, do niesprawiedliwości i cierpienia. Często powtarzają: „Tak to już jest, co zrobisz?” Na nowo muszą stworzyć własną tożsamość narodową. Uporać się nie tylko z komunistyczną przeszłością, ale też z problemem kolaboracji i sojuszu z III Rzeszą i zagładą 265 tysięcy Żydów. Współczesna Rumunia to wobec Europy mieszanka kompleksu niższości i megalomanii.
Pani Małgorzato, uraczyłaś polskich miłośników reportażu książką olśniewającą, przenikliwą, śmiałą, nieco przygnębiającą. Niektórzy z nich już kupili bilety do Bukaresztu i spakowali plecaki. Może, idąc twoim śladem, będą również rozwiązywać zagadkę metropolii, w której ogniskują się wszystkie wątki rumuńskiej historii.
Ostatnie zdanie książki: „Za chwilę pojadę znowu” świadczy, że Bukareszt przyzywa, nie puszcza, rodzi niedosyt i nostalgię. Jest nadal Twoją miłością.
przysłano: 5 listopada 2013 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca